„I tak warto żyć!”

  

„I tak warto żyć!”

Nazywam się Paulina Skrzyniarz i od 23 lat mieszkam w Dobrej Nowogardzkiej. Był taki czas, kiedy mogłam żyć jak każda inna dziewczyna w moim wieku – szczęśliwa, zawsze uśmiechnięta, z głową pełną pomysłów i planami na życie. Rodzina i przyjaciele wspierali mnie we wszystkim co robiłam. Ja odwdzięczałam się im uśmiechem – byłam „duszą towarzystwa”. Spotkania ze przyjaciółmi, kino, prywatki, książki, wycieczki i dobra muzyka. To wszystko wypełniało mi dni w życiu codziennym. Rodzice byli ze mnie dumni.

Satysfakcję przynosiła mi nauka na kierunku Socjologia Zachowań Ludzkich Uniwersytetu Szczecińskiego. Spełniłam się także pracując w prywatnej firmie w Goleniowie. Dzięki pracy mogłam poszerzać swoje horyzonty i ciągle się rozwijać.

28 sierpnia 2008 r. straciłam wszystko! W tym dniu moje plany legły w gruzach. Niezapomniana środa zaczęła się jak każdy inny dzień tygodnia. Pobudka, śniadanie, wyjście do pracy i związane z nią emocje. Środowe popołudnie nie zapowiadało nadchodzącego dramatu.

Zaczęło się po powrocie z pracy. Na męczący ból głowy miała pomóc tabletka i kilka godzin snu. Poprawa jednak nie przyszła. Późnym wieczorem było jeszcze gorzej. Ból się nasilił, ręce zrobiły się ciężkie i pojawiły się pierwsze problemy z oddychaniem.

W nocy trafiłam na pogotowie. Tam straciłam oddech i przytomność. Po akcji reanimacyjnej lekarze przewieźli mnie na Oddział Ratunkowy szczecińskiego szpitala przy ul. Arkońskiej.

Przez dwa tygodnie przebywałam w śpiączce farmakologicznej. W tym czasie lekarze wykonali mi podstawowe badania diagnostyczne – punkcję rdzenia kręgowego, tomografię komputerową i rezonans magnetyczny.

Wyrok zapadł po przebudzeniu. Zachorowałam na „poprzeczne, pozapalne uszkodzenie rdzenia kręgowego”. Diagnoza zszokowała mnie i moją rodzinę. Jak dalej żyć? Co będzie dalej? Ja i moi bliscy nie mogliśmy uwolnić się od tych pytań.

Na walkę z porażeniem czterokończynowym i brakiem własnego oddechu zostałam pozostawiona sama sobie. Nie ma lekarstwa, które mogłoby mi pomóc. Cztery miesiące spędzone na szczecińskim Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej nauczyły mnie walki z bólem i przeciwnościami losu. Zrozumiałam, że walka, silna wola i bardzo kosztowna rehabilitacja, to jedyne szanse na powrót do zdrowia. Walce towarzyszy częsta gorączka i bardzo bolesne odsysanie wydzieliny z „drzewa oskrzelowego”. Dzięki tracheotomii zaczęłam odzyskiwać smak. Od dwóch miesięcy moim „domem” stal się OIOM goleniowskiego szpitala.

Dzięki wsparciu, ciągle pomagającej mi rodzinny przybywa mi motywacji do walki o zdrowie. Wiem, że rodzinie nie jest łatwo, bo tata od roku sam zmaga się z chorobą. Renta to jedyne co zostało mu po ciężkim udarze.

Każda godzina rehabilitacji przynosi rezultaty. Pierwsze efekty? W nieznacznym stopniu mogę poruszać już lewą dłonią. Prawa, tak jak reszta mojego ciała jest jeszcze bezwładna.

Najbardziej marzę o odzyskaniu własnego oddechu. Chciałabym, tak jak kiedyś zachłysnąć się świeżym powietrzem. Bez tego nie mam szans na pobyt w specjalistycznych klinikach rehabilitacyjnych.

Wierzę, że kiedyś znowu stanę się niezależna. Że powróci oddech i siła w nogach. Że teraźniejszość okaże się tylko złym koszmarem. Że, gdy minie zły czas znów będę mogła pomagać i dawać szczęście swoim rodzicom.

Wierzę, że moja tragedia jest tylko przejściowa i skończy się tak, jak historia biblijnego Hioba.

Myślę, że istnieją ludzie, którzy będą chcieli mi pomóc i wesprzeć finansowo. Wystarczy wpłacić pieniądze, które zostaną przeznaczone na moja rehabilitację.

Paulina Skrzyniarz